29 lis Koniec romantyzmu
Trzeci dzwonek. Na salę wchodzi widownia, zasiadają politycy, generał, ksiądz, profesorowie, studenci szkół teatralnych, recenzenci, przyjaciele i współpracownicy Krzysztofa Jasińskiego. Przedstawiciele głównie wyższych, ale różnych klas społecznych.
Scena jest minitaturą szekspirowskiego teatru „Glob” – zbudowana na kwadracie, otoczona przez widownię z trzech stron, narzuca szczególne rozwiązania scenograficzne, a także wymusza na aktorze dialog nie tylko przed siebie, ale przez siebie, spojrzenia na boki itd., gdyż jest nieustannie upominany, że nie może „wygrywać” spektaklu plecami do widza.
Gasną światła, zaczyna się „Wesele”. Wszyscy je znamy, trzy razy powtórzone w szkole i jeszcze raz dzięki filmowi Andrzeja Wajdy. Rzecz dzieje się na Bronowicach, schodzą się poeci, Żydzi, chłopi i była szlachta, aby pić wódkę tańczyć, mówić o Polsce i dawać się zabałamucić. W tryptyku to przystawka, pewnego rodzaju przedakcja, po to abyśmy mieli pojęcie o tym, kogo bierzemy pod lupę. Jasiński hołubi autora, więc wystawia niemal klasycznie, jak ktoś nie wie jak wygląda typowy krakowski strój ludowy, szlachecka czapka z piór, z czego się kiedyś piło wspomnianą wcześniej wódę, to się dowie. Reżyser miesza tę konwencję z drugą, współczesną, choć też folkorową. W przejściach między scenami można usłyszeć disco polo, urywek piosenki reprezentującej Polskę na Eurowizji 2014, a reżyseria świateł gra m.in. laserami… Pojawia się problem, dlatego, że ta dopracowana scenografia, muzyka i reżyseria świateł ociera się o kicz, albo nawet o niego haracze. Jednocześnie mamy do czynienia z teatrem zapiętym na ostatni guzik, w którym wiadomo, że dane słowo, snop światła, rekwizyt nie jest efektem niedomagania grupy, tylko zamysłu, dlatego możemy mówić wyłącznie o guście. Jednym podobają się lasery, drugim nie, proszę samemu zdecydować. Są częścią zaplanowanej kompozycji, w której mają swoje miejsce oraz należy zwrócić uwagę, że dziś kicz jest nośnikiem treści, działa jak pasożyt, osadza się na podmiocie, nadaje mu formę, ale jest destruktywny przez nią samą. A moje zmysły nadal podnoszą alarm.
Zaczyna się akcja właściwa, „Wyzwolenie” to klucz. Jasiński po 70 latach swojej kariery teatralnej postanowił zrealizować marzenie artysty totalnego, Stanisława Wyspiańskiego. Młodopolski dramatopisarz chorował na nieuleczalną na początku XX wieku kiłę, dlatego nie udało mu się wystawić swojego dzieła. Publikacja ostatniej części odbyła się w 1904 roku, autor zmarł w 1907. Co z tego wynika w XXI wieku? O tym później. „Wyzwolenie” rozgrywa się teatrze, przestrzeni fikcyjnej, głównym bohaterem jest Konrad, wcielający się w różne role, na potrzeby tezy założonej przez Wyspiańskiego, Gdyż ten postdramatyczny tekst jest odpowiedzią na „Dziady” Mickiewicza.
Paradoksalnie, nie tak jakby niektórzy chcieli, w „Wyzwoleniu” walą się ściany manifestacyjnego patriotyzmu, Konrad znów majaczy, znów z bólu chwyta się za skronie, nie za miliony, a za siebie – nie wiadomo nawet czy potrzebnie. Faktycznie szkoda, że „Wyzwolenie” nie zostało „przeczytane”, jak mówi Krzysztof Jasiński, może nie bez powodu, bo weryfikuje wszystkie polskie mrzonki, bagatelizuje manifesty, dewaluuje zbyt piękne słowa – co sprawia, że Konrad znów pyskuje albo zwija się w mrocznych bólach. Po prostu weryfikuje go rzeczywistość zewnętrzna, poprzez debatę, liczne pytania, na które Konrad musi sobie i nam odpowiedzieć: czym jest wola? Czym sztuka? Czym wolność? To bardzo dobry fragment sztuki, tyczy się każdego z nas – ujmując to nieco metaforycznie: „Wyzwolenie” tyczy się naszych nocnych koszmarów, kiedy mierzymy się z nimi jak z demonami. Przewrażliwienia i urojenia są chochołami. Poty są Wyzwoleniem. Akropolis to łaska, poranek, chyba transgresja.
Krzysztof Jasiński w „Wędrowaniu” odnajduje to, co młode pokolenie reżyserów bezpośrednio w literaturze romantycznej, szczególnie w „Dziadach” (Radosław Rychcik, Michał Zadara, Krzysztof Garbaczewski 'Balladyna’), czyli obnaża fantazje romantyzmu. Od młodszych kolegów różni się tym, że swojego bohatera nie upokarza, a stara się dać mu szansę, w tym nierównym pojedynku autor – bohater.
To nie jest spektakl „dla nas”, urodzonych po i chwilę przed ’89. Jeśli nie reżyser, to ja dedykuję spektakl: generałom, politykom, zaangażowanym dziennikarzom, praktykom teatralnym – wszystkim urodzonym w latach ’30, ’40, ’50, ’60 i może ’70. Im na ratunek przychodzi wyzwolenie „Akropolis” – pozwala odłożyć broń, rozluźnić barki i bicepsy, poczuć skrępowane kostki, zrzucić maskę Konrada – odetchnąć – nie chodzi bowiem o wyzwolenie narodowe/fizyczne, a duchowe, zdarcie z siebie maski Konrada, zreflektowania się, przejrzenia się w pocie czoła w lustrze, o odwagę spojrzenia we własne oczy. Dlatego: „Wyzwolin ten doczeka się dnia,// kto własną wolą wyzwolony!!” – primo wyzwalamy się z własnej świadomości, możemy to zrobić tylko my, duo wola dotyczy słowa i w nim się zamyka.
W „nas”, urodzonych po ’89 albo chwilę przed, co najwyżej krzepi świadomość historii naszych przodków.
Jeszcze jedna mała uwaga, raz tylko Jasiński mówiąc bardzo eufemistycznie mnie poirytował. W „Akropolis” w „wesołej” końcówce. Zdecydowanie niestosowne jest przemycanie przez Wyspiańskiego homofobicznych podtekścików, doprowadzanie do rechotu, o dziwo pół na pół części młodych i starych widzów. Mówię o wsadzaniu dobrze zbudowanego, młodego aktora, w skrajną głupotę i białe kozaczki, faceta prawie nagiego w cekinki, przeźroczystą folię, mocny makijaż i długie sztuczne włosy i ubliżające dialogi. Oczywiście postać jednoznacznie kojarzy się ze sceną queer, dlatego ma tak niesmaczny wydźwięk. Na poparcie zauważę, tylko, że motyw wykluczenia w literaturze istnieje od zawsze: w Starym Testamencie są to goje, potem poganie; w czasach kolonizacji Afrykańczycy, później Żydzi, na których odbywały się masowe mordy w XX wieku; potem geje – jeden z największych poetów, dramatopisarzy i prozaików Oscar Wilde został skazany na śmierć za rzeczony homoseksualizm. Itd, itd. Niech ktoś w końcu zmądrzeje. Szczególnie w obliczu dzisiejszych marszy 11. listopada, rzekomo fetujących niepodległość, a rzeczywiście pobudzających do wojny domowej. A więc, za wolną Polskę!
Szczerze mówiąc, „Wyzwolenie” i „Akropolis” w swojej intertekstualności, eklektyczności oraz biorąc pod uwagę ich postdramatyczną strukturę uważam za trudne dla człowieka nieobytego z teatrem i czytaniem wiersza, szczególnie zaraz po oklepanym „Weselu”, dlatego zastanawia mnie, ilu osobom uda się wejść do warstwy znaczeniowej przedstawienia? Ilu nie zgubi wątków, zrozumie funkcję Apolla, Chochoła, Masek, dojrzy transgresję Konrada itd.? Im więcej takich, tym lepiej.
Łukasz Romaniuk
Dziennik Teatralny
18 listopada 2014