Wędrowanie z Krzysztofem Jasińskim część I

Wesele

12 gru Wędrowanie z Krzysztofem Jasińskim część I

Największym zaskoczeniem były muzyczne wstawki, bliższe i odleglejsze hity o dyskusyjnej wartości artystycznej. Piosenki te niebezpiecznie ocierały się o granicę kiczu, jednak w mojej ocenie jej nie przekroczyły. Przeciwnie, nadały sztuce jakiś tragicznie współczesny wymiar. Równie duże wrażenie zrobiła na mnie swoboda, z jaką reżyser porusza się w świecie malarstwa i symbolu.

Ukłony dla zespołu aktorskiego, którego nie zdominowały elementy wizualne. Krakowska grupa jawi mi się trochę jako swoisty cyborg, który wybitnie śpiewa, tańczy, mówi wierszem oraz prozą, jest bardzo plastyczny pod względem ruchu i operowania mimiką. Gruntowny warsztat aktorski pozwolił na wydobycie przebogatej symboliki dzieła, słowa zyskały pewną cielesność i wrażenie dojmującej prawdy.

Jednak najbardziej urzekła mnie kameralność sceny, która jest zaprzeczeniem większości dotychczasowych inscenizacji. Istnieje bowiem przekonanie, iż Wyspiańskiego czy Mickiewicza powinno się grać na scenach wielkich. Ja jednak nie podzielam tego zdania, zdecydowanie nie jestem zwolenniczką ogromnych teatrów, w których widz jest wyraźnie oddzielony od sceny, ponieważ to powoduje odbieranie akcji scenicznej trochę na niby, z połowicznym zaangażowaniem. Ja tylko oglądam i nawet jeśli chwilami utożsamiam się z jakimś bohaterem, to ostatecznie i tak przeważa poczucie, iż mnie to nie dotyczy. Natomiast, jeżeli akcja dzieje się tuż u moich stóp, a postaci wychodzą mi zza głowy, wyrzucają gorzkie oskarżenia, patrząc prosto w oczy, to już zupełnie inna sprawa. W Teatrze STU trudno jest zachować niezachwianą obojętność, trudno jest być widzem pozornie zaangażowanym. Jasiński znakomicie wykorzystał możliwości, jakie daje mu ta przestrzeń, ograł każdy element: scenę, balkony, boczne wejścia i ściany, zapadnie, sufit i głębię. W Weselu właściwie nie ma stałej scenografii, w przeważającej mierze jest ona tworzona za pomocą światła i dźwięku. Stylistyka ta jest bardzo bliska temu, do czego w teatrze dążył sam Wyspiański. Jak zgodnie podkreślają znawcy teatru, dekoracje tego artysty uderzały artyzmem linii i kolorytu, a także „zwracały uwagę zestrojeniem elementów tak różnorodnych, jak dekoracje i kostium, światło i rekwizyt (…). Jego inwencja w mnożeniu i łączeniu znaczeń, to ujawnionych w dialogu, to w symbolicznej wymowie rekwizytu, czasem nawet w kształcie i oświetleniu dekoracji, nie miała precedensu w teatrze polskim”. Te wszystkie elementy dopełniały znaczenie słów nie tylko u Wyspiańskiego, ale także w spektaklu Jasińskiego. A w tym wszystkim ja, widz, który nawet jeśli nie chce, to musi skonfrontować się ze sceniczną rzeczywistością – ta na te kilkadziesiąt minut stała się także moim światem.

Wraz z końcem części pierwszej na sali rozległy się gromkie brawa, ja także klaskałam, odruchowo. W głębi mojej duszy zapadła grobowa cisza…i to nieznośne przerażenie, że to wciąż aż tak aktualne…
c.d.n.

Magdalena Mąka
Dzienik Teatralny, 9 grudnia 2014